0

Hellboy Tom 1-3. Komiks piekielnie dobry i piekielnie nierówny

Gdybym pewnego dnia nie usiadł z tatą przed telewizorem i nie włączył – jeśli mnie pamięć nie myli – Polsatu, Hellboy mógłby niechybnie przemknąć obok na zawsze. A byłoby szkoda, bo chociaż odkrywałem tę postać powoli, to nie mam wątpliwości, że to właśnie tamten wieczór stanowił fundament. Film uwielbiam, serię komiksową ubóstwiam. Chociaż jest nierówna.

Hellboy a sprawa polska

Komiksy o najbardziej popularnym ze stworów Mike’a Mignoli mają w Polsce długą historię. Pierwszy raz zostały opublikowane jeszcze w 2001 roku, czyli na trzy lata przed premierą filmu w reżyserii Guillermo del Toro. Całość zajęła Egmontowi kilkanaście lat, bo oryginalne wydanie – jeszcze w miękkiej oprawie – zamknięto dopiero w 2014. Seria więc doczołgiwała się do finiszu, zatem z pewnym zaskoczeniem można było przyjąć wiadomości o reedycji. Tym razem w wersji deluxe, która robi wrażenie.

Nowe wydania Hellboya, zapoczątkowane w 2017 roku, podzielono na tomy zbiorcze. Sześć z nich to fabuła głównej serii, a do tego wydano jeszcze Hellboya w piekle, Opowieści oraz komiksy poświęcone Biurze Badań Paranormalnych i Obrony (BBPO). Tempo było przy tym godne podziwu, bo tym razem nie trzeba było czekać lat 13, ale zaledwie dwa w wypadku fabuły dotyczącej wyłącznie Piekielnego Chłopca. Największe wrażenie robi jednak rozmach, który sprawia, że nieco mniej dziwię się na niedostępność części tomów z wydania ekskluzywnego.

Jeśli porównamy je do tego, co Egmont zaproponował na początku XXI wieku, zrozumiemy, że ówczesny rynek komiksowy w Polsce, a ten, który mamy obecnie, to niebo i ziemia. Nowe Hellboye są określane mianem wydania kolekcjonerskiego i tak też wyglądają. Czarna matowa okładka idealnie komponuje się ze złotymi tłoczeniami i detalami. Zachwyca też mnogość dodatków, bo te potrafią czasami oscylować w granicach liczby stron z właściwym komiksem. Znajdziemy w nich nie tylko szkice rysowników, ale też podsumowania opowieści, wstępy i posłowie rozmaitych artystów. Wśród tych, którzy udzielili głosu, znajduje się bowiem nie tylko Mignola, ale też Alan Moore. A to dopiero pierwsze trzy tomy, bo później – mikroskopijny “spoiler” – jest jeszcze lepiej.

Hellboy Tom 1-3 recenzja. Jak wypada treść?

Pierwsze trzy tomy postanowiłem potraktować zbiorczo. Wynika to z faktu, że nie chciałem was wrzucać do samego środka historii, a to właśnie z tomem czwartym jestem na bieżąco. Tutaj znajdziecie więc recenzję, ale też podsumowanie wydarzeń przedstawionych, chociaż – przynajmniej na tym etapie – bez informacji zdradzających fabułę do tego stopnia, że sami będziecie chcieli wysłać mnie w objęcia nazistów przywołujących szatana.

Hellboy Tom 1 – recenzja

Pierwszy tom podzielony jest na dwie większe opowieści. To o tyle ważne, że Mike Mignola nieprędko wróci do pisania dłuższej formy.

Nasienie zniszczenia

Origin story Hellboya nie jest tak znane i przemielone na tysiąc różnych sposobów – które nierzadko okazują się niestrawne – jak ma to miejsce w wypadku Spider-mana i Batmana. Nie będę krył, że w mojej głowie wyryła się wersja zaproponowana przez Guillermo del Toro, która nieco odbiega od komiksowego oryginału. Na kartach opowieści Mignoli trafiamy prosto w środek nazistowskiej operacji wojskowej, więc ich pojawienie się powyżej nie jest jakimkolwiek przypadkiem. W popkulturze utarło się, że oddziały hitlerowskie – chcąc wygrać wojnę – zamierzały skorzystać z pomocy sił piekielnych. Amerykański rysownik wziął ten motyw na warsztat i przerobił na własną modłę. Hellboy jest bowiem produktem nieudanych eksperymentów, a jednocześnie eksperymentem bardzo udanym.

Kreska jaką operuje Mignola jest… specyficzna. To słowo chyba najlepiej oddaje ducha niespokojnych i kanciastych linii stawianych przez cenionego już twórcę. Mocno cartoonowy styl jest na tyle charakterystyczny, że doczekał się całej rzeszy naśladowców. W Hellboyu pełni zaś integralną część świata przedstawionego. Chociaż to frazes, to naprawdę nie byłoby początków tej serii, gdyby Mignola tworzył w bardziej typowym stylu. To właśnie jego rozwiązania graficzne pomogły uszlachetnić wariacje na temat opowieści groszowych i nadać im głębszego wyrazu. Chociaż Nasienie zniszczenia bywa pod pewnymi względami niedopracowane i widać, że Amerykanin nie czuł się jeszcze w pełni komfortowo, to wciąż jest znakomitym startem serii. Nie tracimy czasu na mozolne budowanie świata przedstawionego i zbędną ekspozycję, ale narracja zupełnie na tym nie traci. To niemal stuprocentowa zawartość akcji w akcji, czyli idealnie, jak na porządną pulpę przystało.

Obudzić diabła

Druga opowieść jest już nieco bardziej wysublimowana. Fabuła staje się bardziej skomplikowana, Mignola lepiej panuje nad swoim warsztatem rysownika. Tym razem Hellboy trafia do Rumunii, aby – żadna niespodzianka – zmierzyć się z lokalnymi wampirami. Tym samym twórca Piekielnego Chłopca ma jeszcze lepszą okazję, aby pełnymi garściami czerpać z folkloru Europy wschodniej, co zresztą będzie niezwykle często robił, ale też posępnej twórczości H.P. Lovecrafta.

Nie uświadczymy natomiast rozbudowanych relacji z pozostałymi członkami BBPO. Z mojej perspektywy nie wpływa to negatywnie na odbiór całości, gdyż Hellboy – tak jak Batman – najlepiej działa w pojedynkę lub w partnerstwie postaci epizodycznych. W Obudzić diabła próżno doszukać się romansów znanych z dzieła Del Toro. Jest natomiast niezmiennie mroczny klimat i świetne postaci drugoplanowe. 

Pierwszy tom wydania zbiorczego ma na dobrą sprawę jeden poważny mankament – opowiadania mogły zostać dobrane w innej kolejności. Chociaż Obudzić diabła jest świetne samo w sobie oraz działa jako stand-alone, to jednak zawiera nawiązania do Spętanej trumny. Tę zaś uświadczyliśmy dopiero w drugim tomie.

Ocena: 7/10

Hellboy Tom 2 – recenzja

Tym razem, jako się rzekło, zbiór dłuższych i krótszych opowiadań. Jest ich tutaj aż piętnaście, a główną rolę mają odgrywać Baba Jaga, Wilki ze świętego Augusta oraz Prawa ręka zniszczenia. Pozostałe nie mają większego wpływu na mitologię Hellboya. Niemniej warto na nie zwrócić uwagę, gdyż ich poziom jest… zróżnicowany. Większość jednak opiera się na prościutkim schemacie – Hellboy musi pokonać kolejne monstrum. To niezły moment na to, żeby zastanowić się, czy chcecie serię kontynuować, jeśli skala jej pozornej banalności staje się niestrawna. Ja niekiedy miałem wątpliwości (Żelazne buty były aż zbyt proste), ale też bawiłem się jak prosie (Wisielec to rzecz cudowna).

Co się zaś wymienionej na początku trójki tyczy, to fakt, że podobały mi się jeszcze bardziej niż zawartość wysoko ocenionego tomu pierwszego. Chociaż Wilki… są na początku nieco przegadane, to nie potrafię odmówić Mignoli, że dałem się porwać historii i naprawdę czułem, że muszę szybko poznać jej zakończenie. Prawa ręka… wnosi wiele do samej mitologii postaci, a echa tego opowiadania będą rozbrzmiewały w kolejnych częściach cyklu, co też zasługuje na docenienie, tym bardziej, że sam start jest co najmniej dobry. Wreszcie Baba Jaga, do której odczuwam największy sentyment, ale jest on nierozerwalnie związany z późniejszymi historiami o Piekielnym Chłopcu. Konflikt tych dwóch postaci nie mógł się oczywiście zakończyć w tym miejscu, niemniej został on dość brutalnie i szorstko urwany. Szkoda, bo jeśli ktoś odbił się od pozostałej zawartości, to pewnie nigdy nie poznał finału sprawy, a uwierzcie, że jest czego żałować.

Pod względem rysunków Amerykanin nie schodzi poniżej swojego poziomu. Odnoszę wrażenie, że jeszcze lepiej operuje cieniem, który choćby w Wilkach... odgrywa ważną rolę narracyjną. Na tym etapie nie miałem również żadnych problemów ze względną umownością części kadrów, gdyż wszystko spinało się w harmonijną całość. To jednak miało się (niestety) niebawem zmienić.

Ocena: 8/10

Hellboy Tom 3 – recenzja

Trzeci tom wznowienia zaserwowanego przez Egmont to kolejna dawka opowiadań. Jest ich jednak mniej niż w części drugiej, bo zaledwie trzy, rozłożone na 270 stronach komiksu. Polski wydawca, aby nieco powiększyć album, dorzucił naprawdę obfite dodatki z nieopublikowanymi wcześniej planszami Mignoli. Nawet to nie sprawiło jednak, że to zdecydowanie najgorsza część przygód Czerwonego.

Zdobywca Czerw

Bodaj pierwsza z historii, która tak mocno splata wątki z całego uniwersum. Znajdują się w niej ważne odwołania (i spoilery!) dotyczące Obudzić diabła, Natury bestii oraz Prawie kolosa. Sam trzon narracyjny oparty jest zaś na powrocie Hellboya do zamku Hunte, gdzie na dobrą sprawę zaczęła się jego ziemska historia. W warstwie narracyjnej śledzimy zatem zmagania głównego bohatera, który walczy z tytułowym złem, a także rozwija relację z Rogerem i – debiutującym w tej serii – Homarem Johnsonem (jego przygody również możecie śledzić w Polsce).

Pod względem fabularnym jest to opowieść na poziomie, jaki Mignola regularnie serwuje. Najważniejszy zdaje się sam finał, gdy otrzymujemy kolejne wątki dotyczące mitologii Hellboya. Przyznaję jednak, że mnogość nawiązań do poprzednich części cyklu była w pewnym momencie przytłaczająca, a filozoficzne kwestie podejmowane przez Czerwia i Czerwonego zaczynały nużyć. Sytuację uratował jednak wyśmienity epilog z powracającymi postaciami Baby Jagi, Hekate i Rasputina, gdyż sprawili oni, że całość stała się nieco bardziej przejrzysta. Muszę przy tym zaznaczyć, że nie chodzi tutaj o brak łopatologiczności, gdyż nie mam większego problemu z pewnym niedopowiedzeniem – tutaj zacząłem czuć, że wpadamy w zbytnią rozwlekłość.

Pod względem wizualnym nie mam właściwie nic do zarzucenia, może poza samym Czerwiem. Jest on dziwaczny, zdaje się wyrwany ze świata przedstawionego. Istnieje szansa, że był to zabieg celowy, ale szkice twórcy jawią się jako bardziej trafne niż finalna wersja, zatem determinujący wpływ na odbiór mieli zapewne koloryści oraz ekipa od nakładania tuszu.

Trzecie życzenie

W wyniku wydarzeń ze Zdobywcy Czerwia Hellboy podejmuje ważną decyzję życiową i ląduje w Afryce, a następnie pod wodą, gdzie pierwszy raz zdaje się znajdować w sytuacji bez wyjścia. Tym razem Mignola penetruje folklor afrykański i wychodzi mu to naprawdę dobrze, a dodatkowego kontekstu nadają mroczne wstawki dodane już po wydarzeniach z 11 września 2001 roku.

Przyznaję, że bawiłem się przednio, chociaż finał starcia z groźną przeciwniczką nie był szczególnie satysfakcjonujący. Tego samego nie mogę jednak powiedzieć o jego wydźwięku w kontekście następnych wydarzeń dotyczących Piekielnego Chłopca. Niemniej zanim do nich doszło, główny bohater musiał odbyć jeszcze jedną podróż. Tym razem na moje nieszczęście.

Wyspa

W Zdobywcy Czerwiu i Trzecim życzeniu nie miałem pola do narzekania do pracy Mignoli jako rysownika. W wypadku Wyspy recenzja Hellboya byłaby jednak niepełna bez tego, gdyż odczuwałem niemiłosierne zmęczenie materiału. Prostota części kadrów Amerykanina stała się w pewnym momencie nie do zniesienia, gdyż dominowała nie tyle nie nachalność kreski, a wręcz niedbałość. Łapałem się na tym, że właściwie trudno było mi odgadnąć, co też właściwie widzą moje oczy – nie było to jednak skorelowane z zawiłością nowego monstrum, lecz czymś zgoła odmiennym.

Być może z tego względu Wyspę czytało mi się wyjątkowo źle. Swoją z pewnością dorzucał też nierówny scenariusz. O ile połowa historii mnie wchłonęła i nie wolno o niej zapominać w momencie zapoznawania się z całym Hellboyem, o tyle jej druga część stała się nużąca i nieco bełkotliwa. Mignola, jak sam przyznał, narzucił niespotykane wcześniej tempo ekspozycyjne, co było spowodowane rychłym pojawieniem się filmu Guillermo del Toro.

Oryginalny scenarzysta chciał za wszelką cenę przedstawić swoją wersję stworzonego świata i uczynić ją prymarną względem dzieła filmowca. Chociaż on sam z efektów był zadowolony, to ja, jako czytelnik, niekoniecznie. Przesyt informacji sprawił, że Wyspa stała się niestrawna i na kilka długich dni sprawiła, że zacząłem zastanawiać się nad sensem kontynuowania przygody z Czerwonym. Na szczęście rozterki zniknęły stosunkowo szybko, ale to już opowieść na zupełnie inną recenzję.

Ocena: 5/10

ŹRÓDŁA OBRAZU:

  • Hellboy Tom 1 okładka: materiały prasowe